Na jej twarzy malowała się determinacja. No tak, uparła się i nie zdradzi mu prawdy. Mark westchnął w duchu i wskazał ręką na łóżko. - Przecież wystarczy na panią spojrzeć - wyrwało mu się, i to był błąd. - Przykro mi, ale ktoś musiał ci to wreszcie powiedzieć. Sam widzisz, że nie możemy mieszkać pod jednym dachem. Albo znajdziesz nam inny dom, albo wracam do Australii. - Dlaczego? - spytał zdziwiony Mały Książę. Sandra Brown Żar Chris uwielbiał szybkie, luksusowe, sportowe wozy. - Od tej pory - zwrócił twarz ku przyjacielowi, żeby zaakcentować swoje słowa - masz z nikim nie rozmawiać. I tak powiedziałeś już za dużo. - Scott mnie prowokuje. - Wie o tym. Drażni cię, a potem wykorzystuje twoje lekceważenie, aby uzyskać od ciebie to, co chce. Musisz się nauczyć trzymać gębę na kłódkę. - Mówisz tak, jakbyś uważał, że jestem winny, Beck - odparł Chris, spoglądając mu prosto w oczy. - Nie zabiłem mojego brata. Nie byłem w domku rybackim. - Więc dlaczego, na wszystkie świętości, poprosiłeś go, żeby się tam z tobą spotkał? - Poprzedniego dnia bardzo się posprzeczaliśmy. Nie udało mi się przemówić mu do rozsądku. Kiedy tamtego ranka zobaczyłem, jak wychodzi do kościoła, pomyślałem, że, do cholery, nie udało mi się zrobić wyłomu w jego przekonaniach! Pomyślałem, że może z dala od ludzi i cy-wilizacji, w ciszy i spokoju, będziemy umieli dogadać się z lepszymi skutkami i bez nerwów. Dodatkowo uznałem, że w razie czego moje szczere chęci do porozmawiania z Dannym udobruchają Huffa. Ojciec szczerze się martwił wpływem, jaki wywierały na mojego brata te religijne nonsensy, i chciał to ukrócić. - Czy Danny zgodził się z tobą spotkać? - Nie. To właśnie mnie zastanowiło. Powiedział, że prędzej umrze... - Chris przerwał, zdając sobie nagle sprawę ze znaczenia tych słów. Przyłożył dłoń do czoła i westchnął: - Chryste. - Rozumiem, o co chodzi. Mów dalej. - Kiedy Rudy oznajmił nam, że Danny został znaleziony martwy w domku rybackim, oniemiałem. Nie dosyć, że mój brat umarł, co samo w sobie było wystarczającym szokiem, to w dodatku zginął w miejscu, w którym chciałem się z nim spotkać. - Nie poszedłeś tam? Chris stanowczo potrząsnął głową. - Powiedziałem Danny'emu, że będę tam na niego czekał. Miałem nadzieję, że zmieni zdanie i spotka się ze mną. Ale on odpowiedział: „Nie fatyguj się, Chris. Nie przyjdę". Tego popołudnia było cholernie gorąco, miałem kaca i nie chciało mi się nic robić. Przyjąłem więc jego słowa za pewnik i zdecydowałem, że olewam sprawę i nigdzie nie idę. Najwyraźniej jednak Danny wziął sobie do serca moje słowa i poszedł do domku, oczekując, że tam będę. - Nie sądzę, byś przekonał sąd o swojej niewinności tłumaczeniem, że Danny zastrzelił się, ponieważ nie zastał cię na miejscu. - Czy to miał być sarkazm? - Owszem. Niemniej, jest dobrą ilustracją tego, jak wiele nieścisłości tkwi w twojej opowiastce. - Zdaję sobie z tego sprawę. Myślisz, że dlaczego trzymałem to w tajemnicy? - Nawet przede mną? - Zwłaszcza przed tobą. - Dlaczego? - Ponieważ wiedziałem, jak cię wkurza, że nie powiedziałem ci od razu. Beck oparł głowę na oparciu fotela i zaczerpnął powietrza. Kłócenie się z Chrisem o fakty dokonane było pozbawione sensu. Musiał skoncentrować się na naprawieniu wyrządzonych szkód. - Powiedz mi, co twoim zdaniem przytrafiło się Danny'emu, gdy znalazł się w domku rybackim. - Już to zrobiłem, ale ty tego nie kupiłeś. - Chodzi o tę historię, że ktoś próbował cię wrobić? - Tak właśnie myślę. Rozmawiałeś z Rudym na temat Klapsa Watkinsa? Mały Książę uśmiechnął się i znowu delikatnieją pocałował. Odwzajemniła najpiękniej, jak umiała... - A czy już nie tęsknimy?... - westchnęła Róża wtulając się w dłonie Małego Księcia. - Kiedy zobaczyłem cię dzisiaj w jego biurze, myślałem, że padnę trupem. Dlaczego przyszłaś? - Tak jak powiedziałam jego asystentce, chciałam zaoferować mu swoje wsparcie. Jaki był cel twojej wizyty? - Chciałem się z nim spotkać osobiście - odparł gładko. - Pokazać mu, że ani ja, ani Hoyle'owie nie mamy rogów ani kopyt. Miałem nadzieję, że znajdziemy pokojowe rozwiązanie naszych problemów i unikniemy strajku. Chciałem wytłumaczyć mu, jak bardzo niepożądany byłby protest, zwłaszcza że robotnicy w fabryce otrzymują tygodniówki, nie wypłatę miesięczną. - Jesteś aniołem - odparła ironicznie. - Ile? - Ile czego? - Ile pieniędzy przyniosłeś ze sobą, żeby go przekupić? Zapaliło się zielone światło. Niewiele się namyślając, Sayre przeszła na drugą stronę. Gdy znalazła się na chodniku, Beck chwycił ją za ramię i zatrzymał w miejscu. - Wystarczająco dużo, żeby zapłacić za obiad. - Chcesz mnie zaprosić na obiad? - Zazwyczaj sama regulujesz swoje rachunki, ale tym razem to ja chciałbym zapłacić. Chyba że zjesz za dużo, a wtedy będę musiał cię poprosić, żebyś dorzuciła parę groszy. Uśmiechał się i spoglądał wyzywająco, lecz wzbudził w niej jedynie odrazę. Zamiast odczuwać zadowolenie z jego zainteresowania, zaczęła się zastanawiać, jak może być tak nieszczery. Ku swojemu własnemu zdziwieniu poczuła, że bardzo się zawiodła na Becku. - Chris powiedział mi o planach Huffa wobec nas. Przestał się uśmiechać. - Nie chciałabym, żebyś tracił swój czar, próbując mnie uwieść. Nie masz najmniejszych szans. A teraz przepraszam bardzo, ale mam jeszcze coś do załatwienia. Ominęła go i ruszyła chodnikiem. Beck jednak nie zniechęcil się i podążył za nią. - Zaproszenie cię na obiad nie ma nic wspólnego ze swatami Huffa. - Zejdź mi z drogi, Beck - powiedziała, gdy zastąpił jej drogę. - Spóźnię się. - Na co? - Z wizytą. Idę odwiedzić Billy'ego Paulika. Zaskoczyła go jej odpowiedź. Zatrzymał się na chwilę, dzięki czemu Sayre mogła oddalić się od niego o kilka kroków. - Zaczekaj, Sayre. Podwiozę cię. - Sama pojadę. Poza tym, nie sądzę, abyś był tam mile widziany. - Tak się składa, że mam mu coś do przekazania - poklepał teczkę. - Gdzie jest twój samochód? Moja półciężarówka jest bliżej - rzekł, gdy Sayre odpowiedziała na jego pytanie. Zaparkował pikapa w garażu wieżowca, znacznie bliżej niż ona. Sayre zaś bardzo chciała zdążyć do szpitala, zanim skończy się czas wyznaczony na odwiedziny. Klinika była dość blisko, lecz z powodu korków i niedostatecznej liczby miejsc parkingowych dostanie się na oddział intensywnej terapii, gdzie Billy Paulik dochodził do siebie po operacji, zajęło im pół godziny. Przez cały ten czas nie zamienili ani słowa. Na korytarzu stała Alicia Paulik. Rozmawiała z młodzieńcem w białym kitlu. Spostrzegła, jak Sayre i Beck wychodzą z windy i popatrzyła na mężczyznę z nieskrywaną wrogością. - Co ty tutaj robisz? - Przyszliśmy dowiedzieć się o stan Billy'ego - odparł spokojnie. - To Sayre Lynch. Pani Paulik zmierzyła Sayre od stóp do głów. - Lynch, co? Jesteś córką Huffa Hoyle'a. Szczerze mówiąc, nie dziwię ci się, że zmieniłaś nazwisko. - Nie zaprosisz mnie do środka? Zamknęła za sobą drzwi. - Ja poprowadzę. Wypożyczony kabriolet miał złożoną budę. Wiatr igrał z włosami Sayre, rozwiewając je i szarpiąc, ale zdawała się tego nie zauważać. Wyjechali z miasta. Klimatyzacja pracowała pełną mocą, ale nie wpływało to w żaden sposób na temperaturę wewnątrz samochodu. Przez cały dzień stał zaparkowany na słońcu i tapicerka była niczym elektryczna poduszka, podgrzewająca uda i plecy Becka. - Słyszałam, że w sobotę przeżyliście z Chrisem pełny wrażeń wieczór. - Próbowaliśmy tego nie rozgłaszać, ale wieści i tak się rozeszły. - Jak z jego ramieniem? - Lepiej, niż na to wyglądało. - Nie mieści mi się w głowie, że Chris mógł wdać się z kimś w walkę na środku drogi publicznej. Co on sobie myślał? - Że Watkins zabił Danny'ego. Gwałtownie odwróciła głowę w jego kierunku. - Klaps Watkins? Czy aby na pewno mówimy o tej samej osobie? - Tak, o twoim niedoszłym admiratorze. Danny umarł wkrótce po tym, jak Watkins złożył podanie o przyjęcie do pracy w odlewni. - Opowiedział jej w skrócie, dlaczego uważają Klapsa za głównego podejrzanego. - Sądzisz, że to wiarygodne? - spytała, kiedy skończył. - Wiarygodne? Tak. - Prawdopodobne? - Nie wiem, Sayre. - Poruszył się w fotelu, odczuwając niewygodę rozgrzanej tapicerki i niedogodność pytania. - Biuro szeryfa uznało, że wystarczająco prawdopodobne, aby doprowadzić Watkinsa na komendę w celu przesłuchania. - Jeśli ustawisz w rzędzie wszystkich ludzi, którzy mieli coś za złe Hoyle'om, będzie się on ciągnął całymi kilometrami. Ja sama znam dobrą setkę osób, które mają niewątpliwy powód, żeby ich nienawidzić. Co z wieloletnimi pracownikami, którzy nagle zostali zwolnieni? To zupełnie tak, jakby ktoś wyciągnął nazwisko Watkinsa z kapelusza. - Normalnie bym się z tobą zgodził, gdyby nie zdarzenia sobotniej nocy. Widziałem, jak przejeżdżał obok mojego domu. W tamtej chwili nie skojarzyłem, że to Watkins, po prostu zauważyłem faceta na motocyklu. Ale to był on. Najwyraźniej śledził Chrisa, a potem specjalnie próbował zepchnąć nas z drogi. W tej chwili będzie odpowiadał za napaść z bronią w ręku, niezależnie od tego, czy miał coś wspólnego ze śmiercią Danny'ego, czy nie. Ma długą i barwną karierę kryminalną. Na wspomnienie o Dannym robi się wyraźnie nerwowy. Jest niebezpiecznym człowiekiem i nie sądzę, by miał jakiekolwiek obiekcje przed popełnieniem morderstwa. Sayre nie wydawała się przekonana. - Jest wygodnym kandydatem na kozła ofiarnego, właśnie ze względu na swoją przeszłość, nie sądzisz? - Zaatakował Chrisa nożem. - Widziałeś tę walkę na własne oczy? - Większość. To znaczy od momentu, gdy wydostałem się z rowu. Opowiedział jej o swoim niefortunnym wypadku, ale Sayre zdawała się nie zauważać humoru sytuacyjnego. Ściągnęła usta w zamyśleniu. - Wcale nie. Planowałem zamieszkać tu z Henrym, ale wszystko się zmieniło. - Nie wystarcza ci, że jestem różą i TWOIM Uśmiechem Zachodzącego Słońca?... Chciałbyś, żebym czasem była to, co kiedyś o niej sądził, gdy zastanawiał się nad jej istnieniem na swojej planecie. Wymagała uwagi i pracy, sama Tammy nadal nie dawała po sobie niczego poznać.
Mnóstwo. Ale nie chciał ryzykować utraty żony i dzieci. Nagle oblał ja zimny pot. Uswiadomiła sobie, ¿e nie jest w Myslisz, ¿e wrócił? -Usiadła na łó¿ku, przyciskajac kołdre do Czuła obrzydzenie. Było gorzej, niż myślała. O jej odrażającej tajemnicy, którą kiedyś wyznała tylko ojcu, i to Albo paranoja. Zdaje sie, ¿e w jej przypadku nie ma używała niejednego nazwiska. Ostatnio sprawiała wrażenie porządnej obywatelki. Przypuszczał, że to dlatego wybrała - Wszyscy nosza nazwisko Cahill? boską, przecież rozmawiają o jego dziecku! apartamentu. Drzwi nie były zamkniete na klucz. Wszedł do unikajac kontaktu wzrokowego z obojgiem rodziców. bład, którego bedzie ¿ałował do konca swoich dni, powiedział: ogarneły mnie straszne mdłosci. Musiałam zwymiotowac. Nie 96 - Owszem, za to własnie nale¿y mi sie kupa forsy. - Janet - Jezu - szepnał wstrzasniety.
©2019 to-galaz.kalisz.pl - Split Template by One Page Love