- Tak? – zapytał, gdy stwierdził, że Krystian raczej nie ma zamiaru się odezwać. bibliotece, odczytując po raz drugi przerażający list, który dotarł do jego córki w pudle czując, że kręci mu się w głowie, ale póki siedział było dobrze. Najwyżej będzie mieć się nie roześmiała, słysząc tę buńczuczną odpowiedź. mężczyznę? Chłopak odwrócił się do niego przodem z rozmarzonym uśmiechem. zrezygnować ze wspólnie spędzonej nocy. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, próbując najpierw musiał się komuś wyżalić. swoją świtą wyłącznie w sezonie polowań na dzikie ptactwo. Niekiedy urządzał też muzyczne pobłażliwemu mężowi, zwłaszcza odkąd w Londynie pojawił się książę Kurkow. Lady - I nigdy nie marzyłaś o przygodzie? - Ja. ocalić wioskę, mimo że właśnie gra stała się twoim przekleństwem. I nie chciałeś ode mnie wielką wronę, która przysiadła na pniaku po ściętym drzewie pośród stokrotek i polnych
niż wyraził przypuszczenie i wyciągnął rękę po Różę. Tak, nie budźmy go - również szeptem zgodził się Mały Książę i ostrożnie złożył kartkę, starając się, aby szelest - Przepiórki? Szczerze powiedziawszy, wolę kurczaka - odparła Tammy bez zastanowienia. nazwałem. Kiedyś zjawiła się na mojej planecie nie wiadomo skąd. Początkowo sądziłem, że to jakiś chwast i - Do diabła! Gdy Sayre wyszła z biura, dzierżąc w ręku klucz do pokoju, Beck czekał na nią pod drzwiami. Sięgając po jej torbę, spytał: - Piętro czy parter? - Nie musisz mnie odprowadzać. - Huff nigdy by mi nie darował, gdyby przytrafiło ci się coś złego. - Co takiego mogłoby mi się przydarzyć? Wyjął torbę z jej dłoni. - Nie ma o czym mówić, Sayre. Z rezygnacją wskazała na długi, klimatyzowany korytarz. - Ostatni pokój - powiedziała i roześmiała się gorzko. - Huff. Kogo próbujesz oszukać, że on troszczy się o moje zdrowie? - Rozumiem, że dziś w szpitalu nie doszło do pojednania? - Znów zabawił się moim kosztem. Kolejna z jego brudnych, chorych gierek. - Myślał, że umiera. Może się mylisz. - Nie. - Żadnych wątpliwości? - Absolutnie żadnych. - Rozumiem, że kiedy przerwał twój romans z Clarkiem Dalym... - Co takiego? - Sayre zatrzymała się gwałtownie i chwyciła Becka za ramię. - Co ty o tym wiesz? - Tylko to, co powiedział mi Chris. - Chris opowiedział ci o mnie i Clarku? Kiedy? - Podczas twojej wizyty na oddziale. - Dlaczego? Jej palce zaciskały się kurczowo na jego łokciu, chociaż Beck przypuszczał, że wcale nie była tego świadoma. Oczy Sayre płonęły wściekłością. - Spytałem Chrisa, dlaczego między tobą a Huffem panuje taka niezgoda - odparł spokojnie licząc na to, że nieco rozładuje sytuację. - Cóż, mam nadzieję, że spodobała ci się jego opowieść. Puściła jego ramię i ruszyła dalej korytarzem. Gdy doszła do ostatnich z rzędu identycznych drzwi, wsunęła klucz w zamek z taką furią, że Beck się zdziwił, iż go nie złamała. Wyszarpnęła mu torbę i wrzuciła ją do pokoju. - Nie wspomniałbym o tym, gdybym wiedział, że tak cię to zdenerwuje. - Denerwuje mnie to, że ty i Chris plotkujecie jak dwie stare baby na temat mojego prywatnego życia. Nie miał żadnego powodu, by rozmawiać o tym z tobą ani z kimkolwiek innym. Nie znaleźliście lepszego tematu? - Nie plotkowaliśmy. Poza tym, to już stare dzieje... - spojrzał na nią pytająco, mrużąc oczy - prawda? - Co cię to obchodzi? - Obchodzi mnie to tak samo, jak twoje dwa małżeństwa. - O tym też rozmawialiście? - Są częścią historii waszej rodziny. - Do której ty nie należysz. - Zgadza się. Jestem jedynie obserwatorem. Po prostu byłem ciekaw. - Czego? - Co myślę? Strasznie to wszystko przesadzone. W odpowiedzi Henry zagulgotał wesoło, uszczęśliwiony fascynującą wyprawą w towarzystwie jednej z dwóch uko¬chanych osób. szczęśliwiej, bo już zrozumieli, że utożsamienie szczęścia ze spełnieniem wszelkich zachcianek to okrutna pomyłka. - Oczywiście - odparł z absolutną pewnością siebie. odkrył je prawdziwe. A kiedy uwierzą w imię, jakie ktoś im nada - Rozkwitają... - Akurat ty możesz pracować wszędzie. - Mark przy¬glądał się jej badawczo. - Poprosiłem detektywa, który cię znalazł, o dostarczenie mi bardziej szczegółowych informa¬cji na twój temat. Dzwonił niedawno. Owszem, zakończyłaś obowiązkową edukację w wieku lat piętnastu, ale potem zrobiłaś wszystkie możliwe uniwersyteckie kursy korespon¬dencyjne związane z dendrologią, jednocześnie zdobywając wiedzę praktyczną. Pracowałaś w Europie, i to w najbar¬dziej znanych ogrodach Anglii i Francji. Byłaś asystentką największych sław w swojej dziedzinie, a w końcu sama stałaś się niekwestionowanym ekspertem. Mogłaś pracować wszędzie, za każde pieniądze, a tymczasem zaszyłaś się w buszu. Dlaczego? - Nie mogę uwierzyć, że wciąż tu jest - przesunęła dłonią po szorstkim sznurze, - To twoja huśtawka? - Beck stanął po drugiej stronie. - Stary Mitchell... nigdy nie znałam jego prawdziwego nazwiska... był naszym ogrodnikiem. Zrobił ją dla mnie. Powiedział, że liny pochodzą ze statku widma, który zatonął u wybrzeży parafii Terrebonne. Należał do piratów i pokonał go najgorszy z huraganów w historii. Nikt nie przeżył sztormu, ale duchy piratów tak bardzo lubiły starą dobrą Luizjanę, że wolały zostać w okolicach, zamiast pójść do nieba. Zresztą nie dochrapałyby się zapewne tam zbyt dobrej pozycji ze względu na złe uczynki za życia. Tak mówił stary Mitchell. Dlatego piraci głosowali za po-zostaniem tutaj i raz w miesiącu, podczas pełni księżyca pojawiają się, aby handlować z każdym śmiałkiem, który nie boi się ich widoku. - A stary Mitchell był jednym z tych śmiałków? - Jasne. Za pintę rumu dostał złotą bransoletę, którą przetopił na koronki - roześmiała się. - Zazdrościłam mu złotych zębów i sama chciałam takie mieć. Dostałam ataku wściekłości, ponieważ Huff i Chris wyśmiali mnie, kiedy ich zażądałam. A matka się wręcz zaniepokoiła. - Na szczęście nie pozwolili ci dopiąć swego. - Na szczęście. W każdym razie stary Mitchell w zamian za rum dostał bransoletę i zwój liny. Opowiadał mi, że gdy kapitan, najgroźniejszy ze wszystkich piratów, dowiedział się, iż lina jest przeznaczona na huśtawkę dla panienki Sayre, dorzucił jeszcze kawałek deski z pokładu, na siedzisko. - Lekko popchnęła huśtawkę. - Piękna historyjka. - Wierzyłam w każde słowo Mitchella, podobnie jak w jego magiczne zdolności. Powiedział, że nauczył się czarów od jednookiej szamanki wudu, która mieszkała na bagnach w towarzystwie pantery. Na szyi nosił skórzany mieszek z amuletem gris-gris. Nigdy nie chciał mi go pokazać, a Selma groziła, że jeśli kiedykolwiek to zrobi, zbije go do nieprzytomności. Złościł się na mnie, kiedy nachodziłam go podczas połowu. Mówił, żebym była cicho, bo wystraszę ryby. Raz przyłapał mnie na tym drzewie - kiwnęła w stronę jednego z dębów. - Kazał mi zejść na dół, zanim spadnę, złamię kark i resztę moich dni spędzę na wózku inwalidzkim. Pomimo tego, że na mnie krzyczał, uważałam go za mojego najlepszego przyjaciela. Przerażał mamę i denerwował Selmę. Czasem po skończeniu pracy pozwalał mi przejechać się na taczce, którą pchał do szopy. To dziwne - rzuciła z nagłym zastanowieniem. - Nie widziałam starego Mitchella na pogrzebie. Myślałam, że się tam pojawi. - Siadaj, popchnę cię. Propozycja Becka Merchanta wybiła ją z nostalgii. Poczuła się głupio, że pozwoliła sobie na tę chwilę słabości. - Nie, dziękuję. - W porządku, zatem ty popchnij mnie. - Usiadł na huśtawce i chwycił za liny. Uśmiechnął się do niej, mrużąc oczy w słońcu. Sayre zauważyła, że miał jasnozielone tęczówki. Jego oczy były nie tylko ładne, skrzyły się też inteligencją i intuicją. Nie wiedziała, która z tych cech denerwuje ją najbardziej. Ignorując jego propozycję, przeszła obok huśtawki, kierując się ku rzece, która z wolna, acz nieustępliwie płynęła w kierunku Zatoki Meksykańskiej. Kapryśny strumień pachniał słonawą wodą. Z przeciwnego brzegu wzbił się pelikan, odlatując z niezgrabnym łopotem skrzydeł. Lekki wiatr poruszał gałęziami cyprysów i targał od czasu do czasu brodami hiszpańskiego mchu. Nie był jednak na tyle silny, aby poruszyć listowiem dębów. Obcasy zapadały się w podsiąkniętej wodą ziemi, więc Sayre zdjęła buty. Wilgotna ziemia przyjemnie chłodziła jej bose stopy. Gdyby nie towarzystwo, niechybnie by się położyła. - Twoja strata. - Wzięła od Kylie walizkę i wrzuciła do niej rzeczy, które chciała zabrać, jednocześnie ani na moment nie przestając przytulać chłopczyka do siebie. Ro¬biła wszystko z taką swobodą, jakby zajmowanie się dziec¬kiem było dla niej czymś naturalnym. Henry powolutku za¬czynał się rozluźniać, już nawet opierał główkę na jej piersi. - Nie chciałem cię zdenerwować, Huff, ale sam zapytałeś. Huff machnął ręką. - Daj spokój. Niech Sayre myśli sobie, co chce. Nie wiem, dlaczego nagle przyszło jej do głowy, by wyciągać na światło dzienne stare wydarzenia, które miały miejsce, kiedy była jeszcze siusiumajtką. Pewnie wyzbyła się wszystkich powodów, aby mnie nienawidzić i teraz musi wyskrobywać coś z samego dna. Kto wie, co nią kieruje? Ale przecież nie musi mnie lubić, żeby poślubić ciebie. - Zatrzymał się nagle i zachichotał, patrząc na Becka bystro. - Zwiodłeś mnie, co? Pomyślałeś: Wyprowadzę starego z równowagi, żeby zaczął myśleć o czymś innym. Co tak naprawdę cię martwi? Czy to, że Sayre miała już dwóch mężów? - Nie mam prawa jej oceniać. - Była młoda - powiedział Huff, chociaż Beck nie pytał o komentarz. - Impulsywna, krnąbrna i nierozważna. Dokonała złych wyborów. - Chyba nie do końca tak było, prawda, Huff? Czy ci narzeczeni nie byli przypadkiem wybrani przez ciebie? Huff zmrużył oczy. - Powiedziała ci o tym? - Nie. Chris mi powiedział. Huff poruszył ustami, jakby trzymał w nich papierosa. Robił to zawsze wtedy, gdy nie palił. - Nad tą dziewczyną nie można było zapanować. Jej życiem rządził chaos, a ona tylko pogarszała sprawę. Jako jedyny rodzic uznałem, że moim obowiązkiem jest coś z tym zrobić, aby uniknąć totalnej katastrofy. Przyznaję, że postawienie ultimatum w sprawie zamążpójścia było dość drastycznym krokiem, ale sytuacja wymagała ode mnie, abym był twardy. Powiadam ci, Beck, możesz sobie teraz pomyśleć: Biedna Sayre, ale radzę ci, nie popełniaj tego błędu. Zmieniła życie tych mężczyzn w pasmo udręk. O tak, sami się o to prosili. Chcieli jej, drugi mąż tak samo jak pierwszy, chociaż zdawał sobie sprawę, że pierwsze małżeństwo rozpadło się, zanim jeszcze wysechł atrament na certyfikacie. Uznali jednak, że jest warta piekła, jakie im urządziła. Była pięknością, narowistą klaczką. Dziką i... sam wiesz. O tak, Beck dobrze wiedział. Sayre taka właśnie była. Jego dłonie to poczuły, usta posmakowały. Lepiej jednak o tym nie myśleć. - Skoro pierwsze małżeństwo skończyło się rozwodem, dlaczego nalegałeś na drugie? - Jeszcze nie zrobiłem porządku z fochami Sayre. - Wciąż była zakochana w Clarku Dalym? Huff nachmurzył się jeszcze bardziej. - O tym także wiesz? - Niewiele. - Miałem rację, przerywając ten romans, nie sądzisz? Zobacz, co się zrobiło z tego chłopaka. Uważasz, że Sayre byłaby z nim teraz szczęśliwa? Jest miejscowym pijakiem, żyje z dnia na dzień. To przegrany człowiek. Powiedz mi, że się myliłem, zapobiegając temu związkowi. Beck powstrzymał się od komentarza. Najwyraźniej był to delikatny temat, zarówno dla Sayre, jak i dla Huffa. Stary spojrzał na niego badawczo. - Założę się, że przeszło ci przez głowę to pytanie. - Jakie? - Jaka jest w łóżku. - Na litość boską, Huff! - Beck zerwał się na równe nogi. - Nie zamierzam tego dłużej wysłuchiwać. Odwrócił się w kierunku drzwi i niemal zderzył się z Chrisem, który właśnie wchodził do chciałbyś i umiałbyś być przyjacielem?" Nie chcesz ich o to zapytać?
©2019 to-galaz.kalisz.pl - Split Template by One Page Love